Liga
Mistrzów zapada w zimowy sen po jesiennych bataliach w grupach, a przed
wiosennymi grami najważniejszymi, w poszczególnych ligach też jakby odprężenie –
jest czas, żeby odbębnić obowiązki w mniej istotnych krajowych pucharach, kto
miał usadowić się na szczytach tabel ten już to zrobił, a do najważniejszych
rozstrzygnięć i tak dojdzie dopiero, gdy stopnieją śniegi. O piłkarskiej
wakacyjności środka zimy mówi nawet okienko transferowe, otwierane rokrocznie
na moment właśnie w styczniu. No i dla niektórych najważniejsze – usypia liga
polska, co sobie będzie takim zimowym niby-graniem głowę zawracać, stworzona jest
do większych celów..
W
styczniu zbliżającego się roku rozegrane zostaną jednak trzy hitowe mecze, spotkania
kluczowe, mogące okazać się decydującymi w ostatecznym rozrachunku. W trzech
różnych ligach.
5.01: Juventus – Roma.
Liga
włoska nie przykuwa już takiej uwagi jak dawniej i to błąd, choć częściowo
usprawiedliwiony. Traciła swój blask stopniowo, krok po kroku zniechęcała do
patrzenia na swoje boiska. Afery korupcyjne, ustawiane mecze (przez kluby, ale
i bukmacherskie mafie), zubożenie finansowe (spotkany wiosną w Barcelonie
mediolańczyk, oglądający, jak ja, Gran Derbi w Pucharze Króla, podsumował to
zgrabnie: finito la fiesta!, nie pamiętam tylko, czy mówił o Milanie Berlusconiego,
czy Interze Morattiego, być może mówił o obu), wyjazdy największych gwiazd (przyjeżdżają
albo wygnani banici – Balotelli, Tevez – albo chcący wrócić do życia byli gwiazdorzy
– Kaka), coraz słabsze wyniki w europejskich pucharach, fatalne stadiony,
przemoc, zamknięte błędne koło. Nawet sukcesy włoskie nie przekonywały: jak Inter
zdobywał Ligę Mistrzów to bez ani jednego Włocha w pierwszym składzie, z
Portugalczykiem na ławce, jak reprezentacja zdobywała srebro na Euro 2012, to bardziej
niż wygrane wryło się w pamięć ich finałowe upokorzenie przez Hiszpanów, upokorzenie,
na które nawet Iker Casillas nie mógł patrzeć – prosił sędziego by skończył mecz
jak najszybciej.
To
są argumenty odsuwające od calcio słuszne, jeden jednak – paradoksalnie
powtarzany najczęściej – jest bzdurny: że liga włoska jest nudna; że trenerzy tradycyjnie
ustawiają zespoły defensywnie, grają głównie na zero z tyłu, niechętnie pozwalają
graczom na rozwinięcie skrzydeł w ofensywnie, słowem, nie da się tego oglądać.
Jak każda stereotypowa klisza tak i ta trzyma się mocno, choć od dawna nie ma
nic wspólnego z rzeczywistością, tylko w tym sezonie porwało do zatracenia szereg
spotkań, wybiórczo przywołuję w pamięci tylko kilka: Fiorentina – Verona 4:3,
Napoli – Inter 4:2, Inter – Parma 3:3, Napoli – Udinese 3:3, Lazio – Napoli 2:4.
To tylko grudzień, meczów z popisami ofensywnymi, zwrotami akcji i
zatrzęsieniem goli, było znacznie więcej.
W
pierwszym tygodniu stycznia dojdzie we Włoszech do hitu nad hitami, liderujący
Juventus podejmie drugą Romę. By zrozumieć wagę tego spotkania trzeba pogmerać
nieco w historii, cofnąć się o kilka lat, do czasu powrotu Juventusu do Serie A
po aferze Calciopoli, która karnie zdegradowała Starą Damę do drugiej ligi.
Dostało się też wtedy Milanowi, a najbardziej na całym zamieszaniu skorzystał
Inter. Zdobył pięć tytułów pod rząd, hojnie sponsorowany przez Massimo Morattiego
zwieńczył panowanie potrójną koroną wziętą za czasów Mourinho, w 2010 roku. A Juventus po
powrocie do elity nie umiał się odnaleźć, źle zarządzany, z fatalnymi transferami,
ze złymi trenerami, miotał się od jednej błędnej strategii do drugiej,
atmosfera wokół klubu była tak podła, ze piłkarze i działacze bali się własnych
kibiców. Aż zespół w maju 2011 roku wpadł w ręce byłego piłkarza, trenerskiego
niemal debiutanta – Antonio Conte..
Za
czasów panowania Interu jedynie Roma rzucała hegemonowi, za każdym razem jednak nieudane,
wyzwanie. Na pięć mistrzostw mediolańczyków czterokrotnie była druga. Klasyczna
walka Dawida z Goliatem – Inter żył dostatnio pod szczodrym jeszcze panem
Morattim, Roma ledwie wiązała koniec z końcem. Lepsze czasy miały nastać po
objęciu klubu przez amerykańskich właścicieli. Jankesi od początku widzieli
Romę globalną, chcieli rzucić do swych stóp nie tylko Włochy, ale całą Europę,
najlepiej od zaraz, zauroczył ich eksperyment z Guardiolą w Barcelonie i o tym
samym marzyli w Rzymie, jednak zatrudnienie Luisa Enrique i przeszczepianie
barcelońskiej filozofii na włoskiej ziemi się nie udało. Podobnie jak oddanie
Romie legendarnemu Zdenkowi Zemanowi. Zły los chciał, że akurat wtedy, po
abdykacji Mourinho w Mediolanie, kiedy w przeciętność zaczął staczać się Inter.
To był idealny moment dla Romy żeby w końcu dopaść pierwszego miejsca, wydawało
się to oczywiste, skoro chudo biedni rzymianie byli tuż tuż od tronu, to teraz,
w końcu odżywieni, z ustępującym Interem, muszą sięgnąć po mistrzostwo. Niestety,
Roma od 2010 roku, od ostatniego triumfu Interu, a swojego wicemistrzostwa, nie
uplasowała się już tak wysoko. W jej buty wskoczył Juventus, a sami Giallorosi zaczęli
miotać się od koncepcji do koncepcji, wyniki nie zadowalały, atmosfera gęstniała,
zaczęło być coraz gorzej, aż w końcu, tego lata, nastał Francuz – Rudy Garcia…
…
Antonio Conte zmienił Starą Damę nie do poznania. Turyńską anarchię opanował wprowadzając
żelazną dyscyplinę Za punkty kazał umierać na boisku, słaniający się od
opętańczego biegania bez przerwy, zamroczeni piłkarze bali się prosić o zmianę,
poza nim rządził twardą ręką nie pozwalając na żadne bezhołowie. Już w
debiutanckim sezonie wygrał ligę, w dodatku w imponującym stylu, bił rekord za
rekordem, by na koniec sezonu nie przegrać żadnego meczu! Rok później obronił tytuł, w
tegorocznych rozgrywkach przegrał tylko jedno spotkanie i jeden mecz zremisował,
dziennikarze przewidują, że może, jako pierwszy trener w historii, zdobyć
magiczne sto punktów na koniec rozgrywek. Wypaliły transfery Teveza i Llorente,
kapitalnie rozwija się Pogba. Byłaby sielanka i koronowanie jeszcze przed
świętami. Gdyby nie Roma..
…
Rudy Garcia zdobył sensacyjny dublet z Lille w 2011 roku, jednak nikt chyba nie
sądził, że odmieni Romę tak szybko, już od pierwszej debiutanckiej kolejki.
Zaczął jednak Francuz sezon rekordowo, od dziesięciu zwycięstw z rzędu, co nie udało
się nikomu wcześniej. W dodatku we wszystkich dziesięciu zwycięstwach straciła
Roma ledwie jednego gola. Piłkarski świat oniemiał, bo przed sezonem odeszli
kluczowi gracze: obrońca Marquinhos, pomocnik Lamela, napastnik Osvaldo.
Oniemiał także dlatego, że Roma wygrywała w urzekający sposób, grając
ofensywnie, pięknie, zachwycająco. Swoją filozofię francuski trener artykułuje
krótkim: „Jeśli nie będziemy umieli wymienić trzech podań z rzędu z pierwszej
piłki, to po co w ogóle nas oglądać?”. Kibice oglądali chętnie, Roma
przypominała najlepszą siebie z czasów trenera Spallettiego. Odżył gracz-pomnik,
Francesco Totti, i jeśli po dziesięciu wygranych z rzędu przytrafiły się Romie
cztery kolejne remisy, to mówi się, że właśnie dlatego, że zabrakło Il
Capitano. Cesarz połowy Rzymu wrócił, wróciła Roma do wygrywania. Nie przegrała
żadnego meczu w lidze, straciła najmniej bramek, ledwie siedem. Byłaby
sielanka, gdyby nie Juventus..
Rozgrywa
rekordowy sezon Stara Dama, rozgrywają rekordowy Giallorosi. Na tą chwilę Roma
traci do lidera z Turynu pięć oczek. Mecz na szczycie odbędzie się właśnie w Turynie, w
niedzielę 5. stycznia o 20:45. Jeśli Juventus wygra to sprawa mistrzostwa może
być przesądzona. Osiem punktów to za dużo dla uboższej kadrowo Romy, Conte na
masowe przegrywanie wiosną nie pozwoli, w dodatku Juve nie będzie biło się w
Lidze Mistrzów, a w mniej wymagającej Lidze Europy. Jeśli wygra Roma, dojdzie
lidera na dwa punkty i wszystko będzie miała w swoich rękach, rewanż zagra w
Rzymie, nie musi się martwić Europą – nie gra w pucharach wcale. Remis nic nie
rozwiąże. Roma w tym sezonie jeszcze nie przegrała. Juventus wygrał wszystkie
ligowe mecze u siebie. Mecz sezonu we Włoszech? Na pewno. Choćby dlatego, że zdecyduje,
czy będą ewentualne kolejne mecze sezonu.