Historia
uczy, że genialne i rewolucyjne idee są dla prostaczków zazwyczaj niepojęte.
Czasami uda się je zrozumieć szczęśliwym zbiegiem okoliczności, po czasie.
Wybitność strategii Legii rozjaśniła mi się, gdy myślałem o Tottenhamie Villasa-Boasa.
Portugalczyk
zwycięstwami w Lidze Europy sam wiązał sobie pętle na szyi, nie od dziś
przecież wiadomo, że to rozgrywki, na które mobilizuje się drugi garnitur europejskiej
piłki. Kto się choć trochę szanuje, a i o własnym podwórku poważnie myśli, ten
Ligę Europejską zwyczajnie odpuszcza, kto prowincjusz i chce się trochę dowartościować, ten na Ligę Europejską wyjątkowo się spina. Villas-Boas bardziej pyrrusowych
zwycięstw odnosić nie mógł wygrywając w czwartki wszystko, co się dało. I skończyć
musiał jak i skończył.
Legia
ambicje ma większe, światu sygnał dała inny. Biadoliliśmy załamani – o ślepcy
my! – licząc Legii mecze bez zwycięstwa, minuty bez gola, akcje bez strzału,
nie dostrzegając w tym większego planu. Mistrz Polski nie wszedł do Ligi Mistrzów
nie przegrawszy meczu(!), a przecież przywykliśmy widzieć naszych Mistrzów
Polski odpadających pokornie niemal z każdym. Nie ma się co dziwić – taki Mistrz na Ligę Europejską
miał prawo patrzeć z góry, idąc śladem najlepszych.
Sygnał
drużyna Urbana dawała mocno, by nikomu nic nie umknęło, wyraźnie rzucała w
świat, że prowincja futbolu ją nie interesuje, ambicje ma większe, plany
górnolotniejsze, meczów nie wygrywała, bramek nie strzelała, żeby równanie do najlepszych
w dwuznacznościach nie przepadły. W dodatku, dla podkreślenia nadwiślańskiej
myśli, przegrywała Legia w najlepszych tradycjach romantycznej martyrologii,
przegrywała lepszą będąc, jakby dla podkreślenia, że o przypadku nie może być
mowy, robi zespół, co zamierza. Próbował trener Urban sugerować, o co chodzi,
nieco sprawę rozjaśniać, mówił, że nie można być wynikowcem, w domyśle dodawał,
że plan należy widzieć szerzej. Ważne, że w imieniu całej polskiej piłki przemawiał
– dawał do myślenia światu jak wiele liderowanie w Polsce wymaga, ile potu i
łez wylać trzeba, że na niewiele więcej sił już starczyć może, jak w ligach
najmocniejszych.
I
nawet zwycięstwo na Cyprze w ostatniej kolejce w plan się wpisywało, manifestem
było, nieprzypadkowość porażek podkreślało, a teraz wygramy słabszym będąc, mówiło,
nad wszystkim kontrolę mamy, dodawało.
I plan
sukces, zdaje się, odniósł. Niedostrzegalne dla nas, na szczytach samych
dostrzeżone zostało. Alex Ferguson podobno na bieżąco z polskimi wydarzeniami jest, niechybnie dlatego, że wielkim trenerem też jest i nic, co na
boiskach Europy się dzieje, mu nie umknie. On równanie Legii do najlepszych
dostrzegł, ambicje te pewnie szczerze popiera, swojego człowieka do Warszawy wysyła,
radą zamierza wspierać.
Ale i
hołd należny Urbanowi oddać trzeba. Wątpić nie wolno, że to w jego głowie plan
męczeński się zrodził, sam przecież na szafot chętnie ją położył, dublet
wygrywając i tabeli liderując pierwej, on – trenerów Winkelried.
Legiunia sięgnęła po produkt nowy, jeszcze dobrze nie skonfigurowany z fajną historią zawodniczą jako chyba jedyną albo jedna z nielicznych znanych zalet nowego menagera L. Może to być dobry ruch zwłaszcza że nie zawsze warto przeglądać tylko własne podwórko i trzymać kogoś kto jest tani, nawet kosztem rozwoju klubu. Zdarza się że ktoś z importu okazuje się całkiem ciekawym pomysłem. Trzymam kciuki za Norwega.
OdpowiedzUsuńTrzeba tylko pamiętać jedno: w Polsce wszystkim zagranicznym trenerom jest ciężko. Wymagający rynek. No i surowo oceniająca obcych "polska myśl szkoleniowa" ;)
OdpowiedzUsuńTo absolutna prawda choć dawno nie widziałem Antka i jego magicznego kominka:)
OdpowiedzUsuń