wtorek, 14 stycznia 2014

Pocztówka z Anglii


Najwyższy też musi być kibicem, w dodatku kibicem piłki brytyjskiej. W przeciwnym razie nie poukładałby spraw tak, że liga angielska wciska się nam na wigilijne stoły, narzuca świątecznej ramówce i każe na dokładkę szybko ocknąć się po sylwestrowych tańcach, by jeszcze z bólem głowy śledzić jak w Nowy Rok wchodzą angielscy futboliści. I jeszcze czas ten ma być, według wielu, decydujący w całych rozgrywkach; kto pokopie w świąteczno-noworocznym okresie z sensem, ten będzie się liczył w ostatecznym rozrachunku, kto nie, ten niewiele już potem zdziała.

W tym sezonie szczególnie to późno grudniowe kopanie istotne, bo od samego startu rozgrywek więcej jest niewiadomych niż konkretów. Z czołowej szóstki zeszłego sezonu cztery ekipy zmieniły trenerów jeszcze w wakacje (ManU, City, Chelsea – całe podium!, Everton), a Tottenham już w trakcie. I początek grania był taki, jakiego królowa nie widziała już dawno. Ścisk w czubie zrobił się niebywały, tradycyjne potęgi wymieszały się z pretendentami, wybitnie radzili sobie też średniacy typu Southampton. Koniec roku starego i początek nowego miał wyłonić z tego galimatiasu jakiś ład, nadać bezkształtowi porządek, tabela już nieśmiało sugeruje, kto o co będzie grał, ja mniej nieśmiało spróbuję nazwać rzeczy po imieniu - bez bezliku szczegółów, programowo pobieżnie i przez pryzmat wyników kluczowej, dla wielu, części sezonu.  

Rozciągam analizę od kolejki tuż przedświątecznej aż po kolejkę dopiero co zakończoną. A co, będzie wymowniej.

1) Mogli walczyć o europejskie puchary, postanowili zostać średniakami: Newcastle i Southampton.

Southampton. Sezon drużyna Artura Boruca zaczęła fantastycznie, długo utrzymywała się w czołówce. Znakomitą robotę wykonuje argentyński trener Mauricio Pochettino, ale wyniki raczej były ponad stan. Uświadomił to Świętym targany chaosem Tottenham, który przed wigilią nie okazał się zbyt miłym gościem i wygrał 3:2, w dodatku tuż po zwolnieniu Andre Villasa-Boasa. Jeszcze bardziej marzenia o pucharach wybili z głów kolegów Boruca (on sam nie grał) Everton (1:2) i Chelsea (0:3). Southampton umościł się na 9. miejscu. Wyżej nie ma za bardzo czym podskoczyć.

Newcastle. Miało fantastyczny listopad, wygrało wszystkie mecze, i to nie z byle kim: na rozkładzie Chelsea (2:0), Tottenham (1:0), Norwich (2:1), West Brom (2:1), a w grudniu jeszcze dorzuciło wygraną na Old Trafford (1:0). Święta też fenomenalne – przed wigilią Sroki ogrywają Crystal Palace (3:0), a tuż po Stoke (5:1). Gracze Alana Pardew znaleźli się łechcąco blisko czołówki, ale to właśnie czołówka w najważniejszym momencie wybiła im z głowy marzenia o czymś więcej niż środek tabeli. Przyjechał Arsenal, tuż przed Sylwestrem, i wygrał (1:0), przyjechał przed chwilą ManCity i wygrał (2:0), po drodze jeszcze przegrana z West Bromem (0:1). Na osłodę słowa pochwały za dzielną walkę, ale za wrażenia artystyczne punktów nie dają. 8. miejsce, silny zespół środka tabeli, nic ponad to.

2) Powalczą o czwórkę, znaczy – o czwarte miejsce, czyli Ligę Mistrzów, nie bardzo jednak na to zasługując: ManU, Tottenham, Everton.

Manchester United – ciężko przywyknąć do widoku nałogowych wygrywaczy leżących na 7.miejscu. Najniżej z analizowanej stawki. Alex Ferguson zbyt wielkie piętno odcisnął na tym zespole, żeby jego abdykacja przebiegła bezboleśnie. Środek tabeli mistrzów Anglii jest jednak symboliczny – oczekiwaliśmy małej apokalipsy po odejściu Szkota i ją mamy. Ta firma jest jednak zbyt wielka, by pozwolić sobie na brak Champions League. I przekonany jestem, że będą o nią walczyć do ostatniej kropli krwi. Grali gracze United w analizowanym okresie jak przyzwyczaili już dawno, ciułali punkty ze słabszymi jak za najlepszych czasów sir Alexa: wygrywali z West Hamem (3:1), Hull (3:2), Norwich (1:0), Swansea (2:1). Ale przegrali w Nowy Rok u siebie z byle jakim Tottenhamem (0:1). Doszły jeszcze dwie porażki w pucharach i w 2014 rok weszli z trzema przegranymi z rzędu. Koniec świata. Tracą jednak do czwartego Liverpoolu tylko pięć punktów i ciężko wyobrazić sobie, by nie walczyli o czwórkę do końca. Kluczowe może być zdrowie Van Persiego. Ze zdrowym Holendrem szansę United znacznie rosną, ale o mistrzostwie nie ma co marzyć.

Tottenham – były wielkie wzmocnienia po sprzedaży Bale’a, zakupy niemal hurtowe (zakupy graczy wcale nie byle jakich), był młody, ambitny trener, który miał wszystko poukładać. Sezon rozpoczęty całkiem nieźle, ale potem wiadome porażki w rozmiarach, o których aż wstyd pisać, marny styl, zespół w rozsypce, zwolnienie Villas-Boasa. Stery objął Tim Sherwood, swój – znaczy, tottenhamowy – chłop, obiecał efektowniejszą grę, wyników już tak chętnie nie obiecywał. A te, niespodziewanie, okazały się fantastyczne, w analizowanym okresie Spurs wygrali – oprócz remisu z West Bromem (1:1) – wszystkie ligowe mecze: Southampton (3:2), Stoke (3:0), ManU (2:1), Crystal Palace (2:0). Wywindowali się londyńczycy na 6.pozycję, tracą tylko dwa oczka do czwartego Liverpoolu, ale tu pojawia się paradoks – nawet wielu kibiców Tottenhamu uważa te wyniki za przypadek i wybitnie sprzyjającą fortunę. Zarzuca się Sherwoodowi taktyczne dyletanctwo, naiwnie ofensywną grę dwoma napastnikami (co by przypodobać się kibicom i prezesowi), kopanie bez żadnego planu, na aferę. I ciężko im nie przyznać racji – w ostatni weekend słabe Crystal Palace robiło, co chciało na White Hart Lane, miało, fatalnie przestrzelonego, karnego i ogólnie można było odnieść wrażenie, że gdyby ktoś silniejszy pojawił się w ten dzień w północnym Londynie, to passa Sherwooda by się skończyła. A grać przyjdzie niedługo z samą czołówką i sami fani Spurs widzą te mecze w czarnych barwach. Zapowiedzią, co może czekać Tottenham, miał być pucharowy mecz z Arsenalem przegrany gładziutko na Emirates. Ale, póki piłka w grze, Sherwoodowi sprzyja szczęście, walczą więc Koguty o czwórkę, zobaczymy tylko jak długo.

Everton – odejścia Davida Moysa nie widać, wręcz, należałoby powiedzieć, przeciwnie: nowy trener Roberto Martinez nadał drużynie swój szlif, ta gra ofensywnie, ale jest znakomicie zorganizowana (czego nie ma Tottenham). Potrafi podjąć walkę z najlepszymi (np. remis na Emirates po świetnej grze, wygrana z Chelsea), ale problem jest rozdawanie punktów teoretycznie słabszym. W naszym okresie: porażka u siebie z Sunderlandem (0:1) i remis ze Stoke (1:1) przeplotły trzy zwycięstwa (Swansea, Southampton, Norwich). Kapitalnie patrzy się na liverpólczyków, urzekają ich ofensywne wygibasy, ale wydają się zbyt rozchwiani, zbyt często gubią punkty tam, gdzie nie powinni. Przegrali najmniej meczów w lidze, zaledwie dwa, ale zremisowali aż osiem. Tracą tylko dwa oczka do rywala zza miedzy (i czwartego miejsca). Walka o czwartą lokatę, okraszona jeszcze smaczkiem rywalizacji derbowej, zapowiada się fantastycznie. Niech ta chwila trwa, niech Everton trwa!

3) Zespół pomiędzy – najlepszymi, a resztą: Liverpool.

The Reds jako jedyni podjęli walkę na Etihad. Machester City rozjeżdżał u siebie kogo chciał, Arsenal przyjął tam sześć bramek, Tottenham też sześć, United w meczu derbowym cztery. Nikt większym szans nie miał. Nikt prócz Liverpoolu. Walczyli gracze Rodgersa z pasją, toczyli wyrównany bój, nie godzili się na porażkę. Skrzywdziły ich błędy sędziego, nie dostali karnego, odgwizdywano im kluczowe spalone, których nie było. Nie byli słabsi. Podobnie w meczu z Chelsea, też mogli psioczyć na arbitrów, też należał im się karny. Tu i tu pierwsi obejmowali prowadzenie, ale przegrywali, nieznacznie, pozostawiając świetne wrażenie. Te dwa przegrane po sobie mecze z czołówką to mecze symbole, mają rywali The Reds na wyciągnięcie ręki, ale czegoś brakuje, niewiele, odrobiny, ale jednak. Choćby decyzji sędziego, to też symboliczne, arbitrzy podświadomie podejmują korzystne decyzje dla elity, trudniej im zagwizdać przeciw najlepszym, to naturalny odruch. I dlatego dla Liverpoolu nie zagwizdali, ciupkę mu jeszcze, nawet w podświadomości arbitrów, do najlepszych brakuje. Przegrał z Chelsea i City minimalnie (wcześniej też z Arsenalem), wygrywał z pozostałymi (Cardiff 3:1, Hull 2:0, Stoke 5:3). Absolutnie zasługuje na pierwszą czwórkę, ale do walki o mistrzostwa chyba jednak odrobinę brakuje, taką odrobiną, o jaką wystaje nad grupę pościgową. Wymowne: wchodzili gracze Rodgersa w Boxing Day jako lider, wychodzili na czwartym miejscu. Od razu zaznaczam – bardzo chcę się mylić. Zwłaszcza, że całą pierwszą trójkę Liverpool ma na wiosnę u siebie.

4) Powalczą o tytuł – Chelsea, Manchester City, Arsenal

Chelsea – robi Mourinho to, do czego przyzwyczaił, i co potrafi wyśmienicie – idzie na mistrza. Kadrę ma znakomitą, przeobfitą, mieszankę starych, zaprawionych w bojach, w dodatku znajomych, zakapiorów, ma też młodych gniewnych. Doskonale na każdej pozycji, może poza szpicą, ale i z tym sobie Portugalczyk poradzi. Potrafią zagrać The Blues wszystko, ciułają punkty ze średniakami grając niby słabo, ale ja powiem raczej: wyrachowanie. Jak przegrywali z Liverpoolem niemal od pierwszego gwizdka, to zagrali najlepszą połówkę w sezonie. I ostatecznie wygrali 2:1. Na Emirates pojechali nie przegrać. I nie przegrali (0:0). Reszta? Swansea 2:1. Southampton 3:0. Hull 2:0. Niby Mourinho wskazuje faworyta – City. Niby się asekuruje – młoda kadra. Niby ubezpiecza – dopiero co przyszedł. Ale idzie po mistrzostwo jak po swoje.

Manchester City też nowy trener, Manuel Pellegrini. Też fachura. Dodał drużynie swój, chciałoby się powiedzieć: hiszpański, szlif – wziął Navasa, wziął Negredo, ożywił Nasriego. Potencjał ofensywny nieskończony, wirują jego technicy do obłędu, wytańcowują goleady na zawołanie. Analizowany okres? Same zwycięstwa: Fulham 4:2, Liverpool 2:1, Crystal Palace 1:0 Swansea 3:2, Newcastle 2:0. Był na początku sezonu problem z meczami wyjazdowymi, zdaje się, że już rozwiązany. City wydaje się mocniejsze z każdym tygodniem. Paradoksalnie wylosowanie Barcelony w lidze mistrzów to świetna sprawa. Jak odpadną, skupią się tylko na lidze, jak Katalończyków przejdą – dostana wiatru w żagle o sile huraganu.

Arsenal – lider. Minimalny, różnice są tak znikome między pierwszą trójką, że nie warto o nich wspominać. I największa zagadka, czy Arsenal jest naprawdę? Znamy tą opowieść, drużyna Wengera dokazuje, ale jak przychodzi co do czego, jak przychodzi godzina próby, to Kanonierzy zawodzą. Od lat zmieniał się tylko moment, raz liczyli się krócej, raz dłużej, zawsze wiadomo było, że nie można traktować ich poważnie. Przegrywali z mocarzami, gubili punkty ze słabiakami. W tym sezonie jest inaczej: z większości prób wychodzą zwycięsko. Nauczyli się grać z silnymi, z Chelsea zremisowali, wcześniej wygrali z Liverpoolem. Ale najbardziej wymowne jest uporczywe punktowanie słabszych, zwłaszcza, kiedy nie idzie, nasze kolejki pokazują to dobitnie: derbowa wygrana z West Hamem (3:1) – mimo przegrywania, mimo, że miał West Ham swoje szanse na więcej, Arsenal wytrzymał i rywala wypunktował, Newcastle (1:0) – mimo, że Sroki zawzięcie dążyły do remisu, Arsenal wytrzymał napór i wygrał, Cardiff u siebie (2:0) – mimo, że wybitnie nie szło, wyszarpali wygraną w samej końcówce, wyszarpali w dodatku pazurami Bendtnera, i przed momentem Aston Villa (2:1) – też mogło być różnie w końcówce, Kanonierzy dali jednak radę wywieść zwycięstwo. Niedawny jeszcze Arsenal by pękł, pogubił punkty, trzeba byłoby znów przywołać słowa Evry, że Kanonierzy to dojrzałe, ale wciąż dzieciaki, które mentalnie nie dorastają do wyzwań. Ten Arsenal dorósł i, jak dla mnie, jest, jak to mówią jankesi, for real. Ale udowadnianie tej tezy wymaga osobnej notki, ta już i tak rozakapitowała się zbyt obficie ;)

Sezonie trwaj! - chciałoby się podsumowująco wykrzyczeć - niech to się nigdy nie kończy!
       

                 

7 komentarzy :

  1. http://www.sport.pl/sport/1,65025,15282122,Kryzys_w_klubie_Boruca.html

    Southampton postanowił jednak nie być silnym środkiem tabeli. Niepojęte. Myślałem, że takie rzeczy tylko u nas ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeczywiście szokujące. Wydawałoby się ze to jeden z klubów naprawde fajnie zarządzany, pnący się w góre systematycznie niemal z każdym sezonem powaracając silniejszy. Troszke seksistowsko ale wniosek nasuwa się sam: niech baby za futbol się nie biorą chyba ze za oglądanie w domu z mężem, o to tak.:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Co do sezonu, tarfił się naprawde fantastyczny. Można by rzec iż odejście Fergusona wyrównało lige:) Ciekaw jestem decyzji władz Totenhamu co do trenera, u Sherwooda rzeczywiście ciezko szukać smaczków taktycznych ale jak sobie przypomnimy Redknapa to jakoś drużyny wybitnie ustawionej taktycznie sobie nie prezypominam. Totenham rozkochał w sobie kibiców szalonym tempem gry świetnymi akcjami tym ze jak przegrywał to 5:3 a nie wygrywal 1:0. Szalona ekipa, może to jest sposób na Totenham. U AVB tej taktyki mielismy az nadto tylko kto chciał to oglądać.

    OdpowiedzUsuń
  4. a ja myślę, że oczywiście odejście kogoś takiego z Southampton będzie pewnie mało pozytywne dla drużyny, ale z drugiej strony ściągnięcie Pocettino na miejsce trenera, który awansował do PL było przecież w pewneym sensie podobnym ruchem. A sam tekst że piłkarze zżyli się z nim to już tworzenie atmosfery mydlanej opery. Lallana czy Shaw przeciez gdyby dostali ofertę na150tys funtów tygodniowo z Chelsea to co? nie odeszliby dla managera bo to ich przyjaciel?bez jaj! ale faktycznie będzie szkoda, jeśli ta ekipa się rozpadnie bo grają przede wszystkim fajnie dla oka a i samemu Borucowi kibicuję, ale to już osobna historia...

    OdpowiedzUsuń
  5. Seksistwskie byłoby, jakbyś napisał: niech podają piwo mężowi ;)
    Dziwne rzeczy w Southampton, zwłaszcza, że rewelacyjna praca Pochettino, wszystko niby funkcjonowało świetnie i co najdziwniejsze - takie zmiany w środku sezonu, znakomitego przecież sezonu!
    A co do Spurs, uwierz mi, jest mnóstwo kibiców, którzy takiego redknappowego Tottenhamu nie chcą, takiego jeźdźca bez głowy, bo niby do niczego to nie prowadzi, tęsknią za AVB(!) i prorokują, że z czołówką ten Tottenham polegnie strasznie. Jakby za AVB nie było dramatu w meczach z czołówką ;)
    Sezon doprawdy wyśmienity, a jeszcze walka o utrzymanie szykuje się kapitalna: osobiście trzymam kciuki za Crystal Palace ;)
    A co do mistrza? Jakieś typy (nie mówię o marzeniach). Jak dla mnie: Chelsea - wie szarlatan, jak się mistrzostwa zdobywa, kadra niesamowita. City zachwyca w ofensywie, ilością bramek, ale mnie bardziej przekonują (w perspektywie mistrza) te uparte 1:0 Chelsea.

    OdpowiedzUsuń
  6. Chelsea jest dla mnie faworytem od samego początku. Ten pieprzony Mou zawsze gra o mistrza i wie co zrobi, skład ma tak silny że nie wygranie przez niego mistrzostwa bedzie jego absolutną porażką. Liga angielska, w zasadzie maraton piłkarski w Anglii jest tak trudny, długi i wyczerpujący ze nie ma tam miejsca na przypadek. To nie jest karykaturalna Polska gdzie na podium wyląduje Bełchatów z frekwencją 1,5 tys kibiców na mecz czy mistrzem zostaje Zagłebie gdzie w nastepnym sezonie obie ekipy bronią się przed spadkiem. W Anglii zwyciesca ligi nie jest przypadkowy, nie przypominam sobie by zwyciesca nie zasługiwał na mistrzostwo. Albo walący wszystkich Man u albo wydzierający w ostatnich minutach mistrzostwo City każdy mistrz to nieprawdopodobna torpeda zresztą tak jak całe podium.

    OdpowiedzUsuń
  7. Amen. Ale fajnie Mou się od razu asekuruje w razie jakby nie wygrał. To jest jednak szarlatan. A dwa: on przyzwyczaił do tego, że gra raczej wąskim składem, nie lubi zbyt rozbudowanej kadry (Inter, Real), a w Chelsea rotuje aż miło. Czyżby się rozwijał? ;)

    OdpowiedzUsuń