wtorek, 26 sierpnia 2014

Lech Poznań. Spółka z ograniczoną (sportowo) odpowiedzialnością



Taka scena: mroźny poranek przy Bułgarskiej, zziębnięta wiara psioczy, bo kolejka do kas urosła do ponad kilometra i nawet ci, którzy przyszli ciemną nocą, i stoją już od kilku godzin, nadal czekają. Przyszli po to, by kupić bilet na mecz z Manchesterem City, wielu przyjechało spoza Wielkopolski. Nagle robi się ni to nerwowo, ni śmiesznie, kiedy ktoś rzuca, że wszystko idzie tak wolno, bo na każde dwie kasy przypada tylko jedna drukarka. 

Scena symbol, bo - nawet jeśli była to tylko plotka, a drukarek było tyle, co kas - dobrze obrazuje zasadę działania klubu pod rządami wronieckich działaczy (których w Poznaniu pieszczotliwie nazywa się "leśnymi ludźmi"). Zasadę mówiącą, że zawsze po kosztach, bez względu na wszystko. Zasadę, która raz budzi nerwowy uśmiech, jak przy tych drukarkach, raz niesmak, kiedy Robert Lewandowski, zamiast żegnać się z klubem, jak przystało na króla strzelców mistrzowskiego przecież sezonu, rzuca papierami i trzaska drzwiami prezesowych gabinetów - bo ci, kosztem gracza, chcieli przyciąć jeszcze parę euro na jego transferze do Dortmundu. "Nauczył się walczyć nie tylko na boisku, poradzi sobie za granicą" - próbują w żart obrócić sytuację włodarze, ale żart raczej słaby, bo podobnie słabe żegnanie zasłużonych graczy staje się w Lechu normą. Hernana Rengifo, najlepszego strzelca Lecha w historii meczów w europejskich pucharach, przesuwa się do Młodej Ekstraklasy, bo nie chce przedłużyć kontraktu na zaproponowanych warunkach. Bartek Bosacki, wychowanek i rodowity poznaniak, zdobywca mistrzostwa i krajowego pucharu, słyszy "do widzenia" tuż przed startem sezonu, po powrocie z urlopu. Od samego Jacka Rutkowskiego. Nikt nie pomyślał nawet o godnym pożegnaniu:

- To oczywiście prawo właściciela, musiałem się liczyć z taką decyzją. Ale mam zastrzeżenia do formy rozstania. Gdybym został poinformowany wcześniej, to mógłbym normalnie pożegnać się z kibicami. Wielka szkoda, że władze Kolejorza nie stworzyły mi takiej okazji. W Lechu zostawiłem wiele zdrowia i serca, nigdy się nie oszczędzałem, bo jest to dla mnie szczególny klub, zawsze najważniejszy - cytował piłkarza PS. - Jest mi strasznie przykro z powodu rozstania, ale staram się jakoś to wszystko poukładać [...] choć trudno się przyzwyczaić do myśli, że już mnie w Lechu nie będzie. A przecież już kilka tygodni temu przystałem na zaproponowane warunki nowej umowy, lecz odzewu nie było.

Trzej różni gracze - kończący karierę wychowanek, wschodząca młoda polska gwiazda, zagraniczna gwiazdeczka - trzy takie same pożegnania. Niezbyt fajne, delikatnie mówiąc. A jeszcze jest przypadek osobny, Piotra Reissa, też rozstającego się z klubem z przebojami.

To przykłady starsze, ale te najnowsze idą z podobnego klucza. Lech wymyślił sobie, że oprze rozwój klubu o wychowanków, ale ci wychowankowie, młodsi i starsi, co chwila z klubu uciekają, najczęściej -  co najboleśniejsze - do konkurencji z Legii. I znów, zdaje się, uciekają, bo chodzi o cyfry, gdyż w wizji włodarzy Lecha, chociaż zawiniętej w ładne opakowanie lokalnej tożsamości i tradycji, wychowankowie są relatywnie najtańsi. I najmniej trzeba im płacić. Tyle że, jak pokazuje przykład Bereszyńskiego, Lech chciał płacić możliwie jak najmniej. - Zaoferowali mi kontrakt i nawet po nim było widać, że klub nie do końca chce na mnie postawić - mówił piłkarz Weszło. Legia zaoferowała ponoć cztery razy więcej. I znów pojawiał się ten sam schemat - szantażowanie zesłaniem do Młodej Ekstraklasy, kuriozalne wypowiedzi zawiedzionego trenera Rumaka o tym, by Legia zajmowała się swoją młodzieżą i zostawiła poznańską w spokoju, wypowiedzi sugerujące, że sternicy Kolejorza nie bardzo odnajdują się w agresywnej kulturze piłkarskiego biznesu. Albo, że wymyślili sobie prowadzić go w swój chałturniczy sposób pozując na męczenników za każdym razem, gdy coś pójdzie nie po ich myśli. A i sama poznańska młodzież raczej trzymała stronę Bereszyńskiego, Karol Linetty twierdził, że oferta Lecha była dla kolegi obrażająca.

Sam Linetty, mający podpisać swój pierwszy profesjonalny kontrakt w momencie zamieszania z Bereszyńskim, standardów "wronieckich" doświadczył na własnej skórze. Gdy się ociągał (mówiło się o ofercie Legii) mógł przeczytać o rozgniewaniu i ultimatum Mariusza Rumaka: - Jeśli Karol do wyjazdu na zgrupowanie nie podpisze nowego, profesjonalnego kontraktu z Lechem, nigdzie z nami nie poleci - mówił dla sport.pl. W końcu podpisał, znacznie lepszy, niż pierwotnie wymyślili sobie działacze wystraszeni możliwością kolejnego odejścia utalentowanego wychowanka.

Paradoksalnie, radykalne dusigrostwo obraca się przeciw klubowi, a coś, co ma być oszczędnością, czyli zyskiem, w rzeczywistości staje się stratą. Jak z Bereszyńskim, którego chwilę po przechwyceniu Legia mogła sprzedać z wielokrotnym zyskiem dalej. I pewnie kiedyś sprzeda. Albo jak z Rudnevem, którego działacze sprowadzali w zastępstwo Lewandowskiego, zbrojąc się na eliminacje Ligi Mistrzów, tak długo, że z eliminacji zdążyli odpaść ze słabą Spartą Praga. A, że z Rudnievem w składzie mogło być inaczej pokazały mecze w LE, w których Lech rozbijał się aż miło. Pewności nie ma, ale chyba warto było podjąć biznesowe ryzyko i nie przeciągać transferu w nieskończoność, byle tyle zbić cenę, nadpłacić nawet, byle tylko zwiększyć szansę na dostanie się do ligomistrzowego skarbca. To największe kuriozum - i pułapka - logiki wronieckich działaczy - myślenie w kategoriach wydatku jako straty, bo prawdziwe straty przynoszą rzekome oszczędności.

I niepojęte jest, że taka strategia zrodziła się w głowie wytrawnego ponoć biznesmena, odnoszącego na polu pozasportowym finansowe sukcesy, Jacka Rutkowskiego, który podstawową zasadę każdego biznesu, że żeby zarobić trzeba najpierw zainwestować, powinien znakomicie znać. W Lechu wprowadza jednak strategię - włożyć jak najmniej, wyciągnąć jak najwięcej - która nawet w oszczędnym i obracającym w palcach każdą złotówkę Poznaniu budzi sprzeciw, bo to strategia, nawet jeśli finansowo do wybronienia, to sportowo samobójcza. A kolejny paradoks polega na tym, że nawet w Lechu mógł się nauczyć, że inwestycje się zwracają. Przejrzałem bilans transferów każdego sezonu pod rządami ludzi z Wronek. I tak (dane za transfermarkt.de, wszystkie kwoty w tysiącach euro, nie wymieniam wszystkich transferowanych piłkarzy):

1. 06/07 - przychodzi m.in, (za 250) Quinteros, który będzie przyciągał ludzi na trybuny, (za 80) Dima Injac, którego przez lata ludzie na trybunach będą bardzo szanować. Bilans: plus 720, bo odchodzi np. Wasilewski do Anderlechtu (800), czy niejaki Marcin Kuś (250) do Torpedo.

2. 07/08 - przychodzi Rengifo (200), czy Luis Henriquez grający do dziś (80), odchodzi np. Zakrzeski do Sion (300). Bilans: minus 300.

3. 08/09 - przychodzą czołowe postaci mistrzowskiego i europejskiego Lecha: Stilic (600), Arboleda (450), Lewandowski (380), wytransferowany zresztą potem rekordowo, także Buric (70), Peszko (za darmo). Ściąga się też niewypały: Golik (250), ś.p.Turina (200), Handzić (170), Salcinović (100). Bilans: minus 1,72 mln.

Ale ten minus, jeden jedyny znaczny, w dodatku będący fundamentem sportowych sukcesów, a więc także zarobków, szybko poprawiony w następnych, samych tłustych latach.

4. 09/10 - bilans: plus 2,1 mln. Głównie ze sprzedaży Murawskiego (3,20 mln). Przychodzą Krivets (430) i niewypały: Gancarczyk (300), Chrapek (230), Zapotoka (200), Kasprzik (175), Mikołajczyk (65). 

5. 10/11 - bilans: plus 2,35 mln. Głównie ze sprzedaży Lewandowskiego (4,75 mln) i Peszki (500). Wraca Murawski  (1 mln), przychodzi Rudnev (600), Ubiparip (600), Tshimbamba (300), Kiełb (250), Wołąkiewicz (125)

6. 11/12 - bilans: plus 20 tyś. Przychodzi Tonev (350), odchodzi Tshimbamba (300).

7. 12/13 - bilans: plus 3,18 mln. Głównie ze sprzedaży Rudneva (3,5 mln), odchodzi też Krivets (500). Przychodzą Hamalainen (410), Kebba Ceesay (210), Teodorczyk (125), Lovrencisc (100, wypożyczenie), Trałka (100)

8. 13/14 - bilans: plus 3,33 mln. Głównie ze sprzedaży Toneva (3,20 mln). Przychodzą Lovrencisc (100, wykupienie), Claasen (za darmo), Barry Douglas (za darmo), Arajurri (za darmo), Pawłowski (za darmo)

9. I sezon obecny, jeszcze nie wiadomo do końca, ale też tłusto na zielono, bo na dniach ma odejść Teodorczyk za 3-4 mln. A przyszli Keita (300), Jevtic (wypożyczenie). 

Wypisuje mniszo te wszystkie nazwiska i cyfry, by unaocznić, że decydenci z Bułgarskiej dążą do ekstremów - po stronie kosztów chcą być jak najbliżej zera, po stronie zysków chcą nieskończoności. Widzą Lecha jako okno wystawowe drugorzędnego (jak na standardy zachodnie) sklepu, w którym można wyłowić po okazyjnej cenie (jak na standardy zachodnie) dobry produkt. 3-4 mln euro za piłkarza to dla bogatszego świata inwestycja, w którą wpisana jest świadomość sporego ryzyka. Wypali - super. Nie wypali - trudno. A dla naszych klubów to kwoty kosmiczne. Dlatego im więcej na owym produkcie się zaoszczędzi, czytaj: wychowa, albo sprowadzi za darmo, tym większy potem zysk. I, co równie ważne, ryzyko finansowych strat przy nietrafionym wyborze maleje. Przykład Teodorczyka jest wymowny - sprowadzony za czapkę gruszek, sprzedany za midasową mannę. Dla działaczy priorytetem nie jest sprowadzenie gracza, który maksymalnie wzmocni zespół. Priorytetem jest sprowadzenie gracza, na którym będzie można możliwie najwięcej zarobić, wciskając go komu się da. A to nie zawsze idzie ze sobą w parze.

Lech, jak widać, zawsze zarabiał w transferowym bilansie, ale zarabiał mniej niż obecnie. Tyle, że kiedyś zarabiał sportowo. Wynik bilansu handlowego nie idzie w parze z bilansem sportowym. Bo jeśli kiedyś sprowadzał graczy za większą gotówkę, ryzykując więcej złych inwestycji, to zwracało się to na boisku. Za Stilica, czy Arboledę płacił, nie odsprzedał z zyskiem, w dodatku dał sute kontrakty, ale to przy nich sięgnął po mistrzostwo Polski, grał w europejskich pucharach, zapełniał kolosa w euro wieczory, kasował za transmisje, rozdmuchiwał klubowy marketing, rosła wartość marki. I mógł dostać się do Ligi Mistrzów. Można przypuszczać, że, znów: paradoksalnie, to w okresie mistrzostwa i nietrafionych transferów Zapotoki, Chrapka, Golika, czy Handzica (które to jednak transfery zostały na marginesie niewypałów, tych dobrych było znacznie więcej), postanowił wybitnie zradykalizować swoją zawsze oszczędną politykę. I dążyć do zera - jak poprzedniego lata, kiedy mimo sprzedaży Toneva praktycznie wszystkich graczy sprowadził za darmo.

Darmowi i wychowankowie - to ultra oszczędna wersja Lecha, który chciałby jednak utrzymywać niegdysiejszy poziom sportowy. A, o ile w bilansach transferowych wygląda to nieźle, to w wymiarze sportowym, a co za tym idzie, także przecież finansowym, bardzo źle. Wychowankowie mający być siłą napędową Lecha są mitem. Możdżeń odszedł (nie porozumiał się co do, wiadomo, nowych warunków), Drewniak to pomyłka, Kamińskiego ani nie udało się wytransferować, a od drzwi reprezentacji odbił się tak szybko, jak do nich zapukał, Drygasa pozbyto się lekką ręką, Kędziora to ledwie solidny wyrobnik. Pozostają Linetty i Kownacki, obaj mogą być filarami w przyszłości, o ile wcześniej nie wyemigrują.

Oszczędność nakazuje też pozbywania się doświadczonych graczy o wysokich kontraktach. Jak Murawskiego, Ślusarskiego, Arboledy. Tym sposobem została w Poznaniu drużyna bez właściwości - rokujących młodzieńców (Linetty, Kownacki), rodzimych rzemieślników (Trałka, Wołąkiewicz, Kamiński) i tabunu obcokrajowców, których marzy się wytransferować z zyskiem.

Lech stał się przedsiębiorstwem, w którym sport zszedł na dalszy plan. Najważniejsze są stabilne finanse, zbilansowany budżet, dobry (transferowy) interes. Tyle, że to droga donikąd, bo bez sukcesu sportowego klub obsuwa się także finansowo. Brak regularnej gry w europejskich pucharach, malejąca frekwencja, spadająca wartość marki - to wyniki oszczędnej polityki włodarzy, którzy mówią, że brak sukcesów sprawia, że Lech nie może sobie pozwolić na wydatki. Ale należałoby raczej zadać pytanie, czy brak wydatków nie sprawia, że Lech nie może sobie pozwolić na sukcesy?

I jak wszędzie, gdzie brak realnych wyników sportowych, tak i w Poznaniu czaruje się rzeczywistość pseudo osiągnięciami zastępczymi. A więc: zdrowa kondycja finansowa klubu (co z tego, skoro owa kondycja zmusza zespół do regularnego osłabiania), wybitna Akademia Młodzieżowa (co z tego, skoro regularnie zasila najgroźniejszego rywala, do pierwszego składu Lecha dostarcza tak graczy obiecujących, jak i buble), wybitnie sprzyjające warunki pracy dla trenerów, co ma być ewenementem, jak na standardy polskie, profesjonalnym ponoć podejściem (co z tego, skoro dawano czas Bakero i Rumakowi, aż rozłożyli zespół kompletnie, robiąc z niego pośmiewisko).

Szukanie zastępczych sukcesów, kultura wymówek i usprawiedliwień - to wymagało na ławce trenerskiej człowieka o odpowiednim profilu. I takim człowiekiem był Mariusz Rumak, magik ekwilibrystyki słownej zaprawionej w bojach, kiedy trzeba było szukać usprawiedliwień dla porażek i wyszukiwać zastępniki realnych osiągnięć. Co też nie raz absurdalnie się wykluczało - kiedy chwalił "pionierską" drogę klubu w promowaniu wychowanków, a potem - już po zwolnieniu - uskarżał się o to, że musiał wystawiać graczy, którzy zamiast na trening musieli biec do szkoły. Rumak - to bliźniacza twarz obecnego Lecha, sukcesy chce widzieć tam, gdzie inni widzą porażki; referując swoje dokonania akcentuje, że dwukrotnie zdobył wicemistrzostwo Polski (kiedy w rzeczywistości dwa razy je przegrał), ma doświadczenie w europejskich pucharach (ale w przegrywaniu w fatalnym stylu).   

A zamieszanie z nowym trenerem też jest zgodne z dotychczasowym kluczem. Amatorski brak alternatywy dla Rumaka nazywany jest lojalnością wobec trenera, któremu nie chciało się robić za plecami. Przedłużający się wybór - profesjonalnym podejściem i odpowiedzialnością, kiedy wiadomo, że znów rozchodzi się o monety. Skorża ma wciąż aktualny kontrakt z agencją menadżerską, z którą trzeba negocjować, Fornalik - rozpieszczony pezetpeenowskim kontraktem - za grosze w Poznaniu pracować nie będzie. A, że zespół gra bez trenera, już na starcie sezonu gubiąc czołówkę, to przecież mniej ważne. Ważne, że jesteśmy (tak przynajmniej twierdzimy) profesjonalni.

I pomyśleć, że miał Lech Złoty Róg. Mistrzostwo Polski. Europejskie puchary. Nowiuteńki stadion oddany w dzierżawę za bezcen. Ponad 40 tysięcy ludzi na trybunach, często zjeżdżających z całej Polski. Rozbujany marketing, pęczniejący budżet, dobrą prasę i konkurencję daleko za plecami. Zwłaszcza legijną, porozbijaną, skłóconą z własnymi kibicami, bez sensownego planu działania. Kto by pomyślał, że po kilku sezonach oba kluby zamienią się miejscami?

Bo dziś, zamiast nocnych kolejek do kas na mecze w Europie, pełnych, rozśpiewanych trybun i entuzjastycznej prasy mamy w Poznaniu "wychowawcze" rozmowy przy płocie, ciszę na trybunach, które milcząco protestują przeciw polityce klubu i poczynaniom piłkarzy, a jak już się odezwą, to z wulgarnymi komentarzami. A piłkarsko - europejskie pośmiewisko i krajowego średniaka.

Ps. Ale niby już prawie jest nowy trener i nowi napastnicy. Teodorczyka udało się wcisnąć Surkisowi z Dynama Kijów za rekordowe miliony euro. Zastępcy są już w drodze. Podobno Visnjakovs, a może Zachara. Albo Micanski. Wymowne: Rengifo - Lewandowski - Rudniev - Teodorczyk - Visnjakovs - a może Zachara, a może Micanski.

Droga Lecha Poznań.   
   




czwartek, 7 sierpnia 2014

Sport w kinie. Transatlantyk Festival



Uczta dla maniaków kina zaczyna się w piątek (8.08) w Poznaniu. I po raz pierwszy swój blok tematyczny na znakomitym Transatlantyku Jana Kaczmarka dostanie sport. Oddając głos organizatorom: 

Podczas trzech pierwszych edycji TRANSATLANTYK FESTIVAL POZNAŃ prezentowaliśmy najciekawsze filmy o tematyce rowerowej. Teraz zdecydowaliśmy się otworzyć także na inne formy aktywności…Pokażemy nie tyle sporty, co historie ludzi, dla których aktywność fizyczna i duch rywalizacji stały się naczelnymi ideami życia. Udowodnimy, że sport może wpłynąć na poszczególne jednostki, a oglądany na ekranie, potrafi być równie fascynujący, co na żywo. Kuratorem sekcji jest Lilia Majchrzycka”.

Będzie można zobaczyć między innymi:

Unstoppables, reż. Daniel Jariod: Unstoppables opowiada niesamowitą historię pełnych pasji kolarzy, którzy nazywają siebie "Zespołem Piratów". Film rozpoczyna się na barcelońskim Velodromie, gdzie wspólnie trenują członkowie zespołu, dysponujący różnymi warunkami, z różną motywacją i przyświecającymi im celami.Niektórzy trenują żeby zachować formę, inni dążą do zdobycia olimpijskiego złota. Wszystkich łączy ogromny optymizm, determinacja i wola walki o to, by nie poddawać się niepełnosprawności.

Pantani: Przypadkowa Śmierć Rowerzysty, reż. James Erskine: W 1998 roku Marco Pantani, najbardziej wyrazisty, ekstrawagancki i popularny kolarz swojej epoki, wygrał zarówno Tour de France, jak i Giro d'Italia. Zwycięstwo w katorżniczych wyścigach świadczyło o jego wielkiej wytrzymałości psychicznej i fizycznej. Bohater milionów, okrzyknięty "zbawcą kolarstwa" w dobie skandali dopingowych degradujących tę dyscyplinę, 6 lat później umiera samotnie w tanim włoskim hotelu w wieku 34 lat. "Pantani: Przypadkowa Śmierć Rowerzysty" odkrywa zaskakującą prawdę o człowieku, który przeszedł drogę od wielkiej sportowej kariery po tragiczny jej koniec. Kombinacja materiałów archiwalnych, rekonstrukcji, oryginalnych wywiadów z kolarzem, jego rodziną, przyjaciółmi i rywalami (tu m. in. Bradley Wiggins, Evgeni Berzin oraz Greg Lemond). Opowieść o największym "wspinaczu" swojego pokolenia; człowiek kontra góra, sportowiec kontra system - oraz Marco Pantani kontra Marco Pantani.


Zjednoczony Istambuł, reż. Olli Waldhauer & Farid Eslam: Na całym świecie możemy zaobserwować akty obywatelskiego nieposłuszeństwa wobec władzy.Czasami sojusze te są w stanie przełamać głęboko zakorzenione konflikty, aby zjednoczyć się dla wspólnej sprawy. Podczas ostatnich protestów w Turcji, zaistniał sojusz wyjątkowo niespotykany: pomiędzy kibicami Galatasaray, Fenerbahce i Besiktas (trzech drużyn ze Stambułu, grających w pierwszej lidze piłki nożnej). Znani na całym świecie z bezwarunkowego oddania swoim drużynom i nieustannej rywalizacji, która niejednokrotnie przemieniała się w gwałtowne starcia, ramię w ramię ścierali się na ulicach miast z policją.
Korzenie obecnego ruch protestu w Turcji sięgają wspólnej, obywatelskiej ochrony parku w Gezi w Stambule. Szybko jednak zamieniły się w ruch przeciwko rządzącej partii AK i premierowi Erdogana. Brutalna reakcja policji wobec pokojowych demonstrantów wywołała szeroki narodowy zryw jednoczący ekologów, działaczy politycznych ze wszystkich stron politycznych, zwykłych obywateli i ultrasów piłkarskich.
Wtedy stało się coś niezwykłego: w czasie demonstracji kibice rywalizujących drużyn piłkarskich, po raz pierwszy w historii zjednoczyli się dla wspólnej sprawy. Grupy ultrasów walczyły ramię w ramię przeciwko policji i wykorzystywały swoje doświadczenie ze starć pomagając innym protestującym budować barykady i ochraniać się przed gazem łzawiącym. Sojusz ten został nazwany: Zjednoczony Stambuł
"Istanbul United" daje "ekskluzywny" wgląd w hermetyczną subkulturę oraz przybliża przyczyny gniewu i niezadowolenia, które często są podobne do przyczyn zwykłych protestujących.



The Crash Reel, reż. Lucy Walker: To nie jest klasyczny dokument o sporcie. "The Crash Reel" to ważny głos w kwestii uprawiania tzw. sportów ekstremalnych. Punktem wyjścia "The Crash Reel" jest rywalizacja pomiędzy dwójką przyjaciół -Kevinem Pearce i Shaunem White, przygotowujących się do Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver. Stawiając sobie coraz to nowe wyzwania i eksperymentując z odważnymi trickami, Kevin ulega poważnemu wypadkowi. Mocny, bardzo osobisty obraz, który z jednej strony stawia poważne zarzuty dyscyplinie, jaką są sporty ekstremalne, a z drugiej jest wielkim ukłonem w kierunku osób, które te sporty uprawiają.



Pełen program sportowego bloku, zapowiedzi, trailery, dni i godziny emisji - tutaj: