Zaraz po grudniowym losowaniu 1/8 Ligi Mistrzów (o parze Arsenal - Monaco) napisało mi się mniej więcej tak:
"Wenger niby w kościele wymodlić chciał, żeby tym razem nie wpaść na
silnych, bo niby zawsze wpadał i dlatego odpadał. Ale to zawsze
tłumaczenie glinianych kolosów jest. Jak się jest dobrym, to się
przechodzi każdego bez marudzenia, jak się jest słabym, to się wymyśla
milion powodów, czemu się nim jest. I ten Arsenal jest od lat słaby,
więc na kogo by nie wpadł - ten silniejszy. A jak się jeszcze nie umie
nigdy grupy wygrać, to już w ogóle pod
górkę potem. Więc tak się te ofermy z Londynu przez lata tłumaczyły - że
pech. A ja bym im odpowiedział cytatem z Tarantino: - Jakbyście byli
lepsi, to jeszcze byście żyli. Ale Arsenal – klub kuriozum – lepszy nie
jest. To średniak europejski, by nie powiedzieć – słabiak. Więc raz, że
żałosne to, że się cieszą, że mają Monaco. A dwa – to właśnie Monaco
może się cieszyć, że ma Arsenal. Ja tam mówię, że Monaco Angoli
wyeliminują. Tak zgodnie z tradycją, że 1/8 to wyżyny dla ludzi Wengera.
I jego samego".
Nie sądziłem jednak, że sprawa będzie załatwiona już po pierwszym meczu.