czwartek, 8 stycznia 2015

Barańczak i poezja koszykówki. Postscriptum


Stanisław Barańczak - działacz opozycji demokratycznej w latach komuny. Wykładowca uniwersytecki w Stanach Zjednoczonych. Tłumacz literatury angielskiej - wybitny tłumacz. Ale przede wszystkim poeta - wybitny poeta.

Zmarł drugiego dnia świąt, po długiej i ciężkiej chorobie, w swoim domu niedaleko Bostonu. Hołd poecie oddał na swoim blogu ("Futbol jest okrutny") Michał Okoński - przypominając wiersz Pierwsza piątka. Okoński nazwał utwór Barańczaka najlepszym wierszem o sporcie, jaki kiedykolwiek powstał.

Nie wiem, czy jest to najlepszy wiersz o sporcie, jaki kiedykolwiek powstał; na pewno jest najlepszy, jaki kiedykolwiek o sporcie czytałem. Przywołałem go w całości w notce poniżej, osobnej, o tutaj, żeby w tej samej nie pchać się z własnym komentarzem - nie śmiałbym wpychać w bezpośrednie sąsiedztwo słów biednych i ułomnych, zaraz obok tych doskonałych.

Oddałem poetyckiej perfekcji cały post, tak jak poeta oddał niemal całą zwrotkę we władanie Larrego Birda i Kevina McHale'a, by podkreślić ich geniusz, wyjątkowy i osobny, nie tłocząc go obok znakomitych, ale jednak mniej doskonałych kolegów, z legendarnego Boston Celtics lat osiemdziesiątych. Barańczak odmalowuje poetycko początek meczu w Boston Garden. Nie wiemy z kim. Jakby chciał powiedzieć, że była to drużyna zbyt idealna, by zaprzątać sobie głowę rywalami. Odmalowuje z talentem, wyczuciem i smakiem, w wierszu znakomicie zorganizowanym, dokładnie tak, jak zorganizowana była gra Celtów. 

Okoński, dziennikarz Tygodnika Powszechnego, wspomina, że namawiał w połowie lat dziewięćdziesiątych Barańczaka, kibica nie tylko Celtów, ale koszykówki w ogóle, na esej o NBA. Nie udało się. Tytanowi pracy, jakim był wywodzący się z Poznania poeta, brakowało czasu. Nie mogę odżałować tego nieistniejącego eseju. Co by w nim było? O geniuszu Jordana? Chorobie Magica? Bezczelności Barkleya? Szaleństwach Rodmana? A może skończonej doskonałości Chicago Bulls? A może o swoich Celtach, którzy po erze Birda pogrążyli się w niekończącej się bylejakości.

Ciekawi mnie, czy w ostatnich latach, świadomy swojej choroby, śledził rozgrywki nadal. Należy przypuszczać, że tak, zwłaszcza, że jego Celtowie w końcu mogli dać trochę radości schorowanemu poecie-kibicowi. Po latach znów przecież wybili się na sam szczyt, po raz pierwszy od ery Birda. Barańczak oglądał? A może nawet zajrzał do Boston Garden, kiedy ludzie Doca Riversa pokonywali w finałach odwiecznych rywali - Los Angeles Lakers? Co miałby do powiedzenia o współczesnych bohaterach Bostonu, co do napisania: 

o cwanym z wyglądu mistrzu błyskotliwych podań, Rajonie Rondo, kilka ledwie cali, 

ofensywnym geniuszu, choć leniwym w ruchach, kapitanie Piercie, 

bezczelnym długorękim też Kevinie (Garnett),

Allenie - mistrzu strzałów z dystansu. 

Symboliczne. Barańczak odchodził razem z tą drużyną. Po Allenie zniknął Pierce z Garnettem, potem trener Rivers. Na samym końcu, tuż przed Bożym Narodzeniem, genialny chuligan Rondo. Kilka dni później i Barańczak. Od mistrzostwa ery Birda do lat odbudowy, od porażek znów do zwycięstw i mistrzostwa Pierce'a, by ponownie zanurzyć się w budowanie od zera. Zamknięty cykl narodzin i schyłku, świetności i smuty, życia i śmierci.

Kilka magicznych zwrotek o tamtym Bostonie to dla mnie szczególnie ważna sprawa, bo dowodząca, że sport nie jest tylko głupią rozrywką tłumów, jak chciał inny wielki pisarz - Mario Vargas Llosa (mówił, że piłka nożna jest popularna, bo głupota jest popularna). Bzdura, sport potrafi zawładnąć umysłami najwybitniejszymi, najbardziej żywymi i płodnymi, umysłami wrażliwymi i wymagającymi - estetycznie, emocjonalnie, intelektualnie. Wychodzi na to, że sport może być ich inspiracją. Przyglądanie mu się może być twórcze. 

A, idąc dalej - wszyscy artyści rozmiłowani w sporcie (Barańczak, ale i Konwicki, Holoubek, Dygat, Pilch, Kuczok, Galleano, Rushdie, Orwell, dziesiątki innych) pośrednio mówią, że tym, którzy widzą w nim li tylko głupią, przyziemną rozrywkę, może brakuje kompetencji, wyobraźni, czy smaku, by dostrzec jego bogate, acz złożone piękno. "Co może być ciekawego w dwudziestu dwóch (dziesięciu, dwunastu, itd.) biegających za piłką facetach?" - ile razy każdy z nas słyszał taką mądrość, dowodzącą tylko jednego, że krasomówca to zwykły ignorant, który w dodatku wiele traci, choćby wiedzę, że za piłką uganiają się także kobiety.

Zastanawia mnie jeszcze rozmiłowanie Barańczaka w koszykówce. Sam uważam ją (szczególnie w wydaniu enbijejowskim) za sport niezrównany. Poeta doskonałość tą oddaje w doskonale zorganizowanym wierszu, harmonijnym niczym natarcia Bryanta, płynnym jak kozioł Currego, pełnym jednak wewnętrznego dynamizmu jak gra Westbrooka, dostojnym dostojnością mistrza Duncana. 

Koszykówka - gra doskonale skończona, zdaje się mówić poeta. Jak jego o niej wiersz.

Ps. Kiedy postawiłem kropkę za ostatnim zdaniem, dowiedziałem się, że właśnie zmarł inny poeta-kibic: Tadeusz Konwicki. Współautor (wraz z Dygatem i Holoubkiem) niezrównanych rozmów o futbolu, które można znaleźć w "Kontekstach", nr 3-4, 2012 r.

Konwicki: "Sport był rodzajem poezji". 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz