niedziela, 23 listopada 2014

Kogo (nie) weźmiesz Arsene?


Drogi Arsenie Wengerze, ci wyżej wymienieni będą do wzięcia za darmo za pół roku, o ile nie przedłużą kontraktów w macierzystych klubach. I tak sobie pomyślałem, żeby pokojarzyć ich z pańskim Arsenalem.

Bo chyba przydałyby się wzmocnienia. Skład, jak zwykle, przetrzebiły kontuzje - chwilowe i długotrwałe - mimo najęcia medyków z Niemiec biją rekordy pana ludzie w odnoszeniu urazów, i na zmiany w tej materii się nie zanosi. Zwłaszcza obrońcy by się przydali, bo choć zaczął wydawać pan w końcu funty i wzmacniać skład co się patrzy, to jakoś w obronie nie bardzo to widać, pan wybaczy.

A więc, drogi Arsenie, do łyknięcia są środkowi obrońcy. Darujmy sobie Terrego, ale taki Ron Vlaar, kapitan przecież Aston Villi? Albo Chiellini? Włosi przecież w defensywie mocni są dość. Może i nazwiska nie powalają, ale przecież zupełnie za darmo, powtarzam! I nie trzeba by rzucać Chambersem po wszelkich możliwych pozycjach, a i Monrealowi kazać grać na stoperze. Albo taki Fabian Schar, z niczego sobie przecież Bazylei, młody, lat 22, pan przecież młodzież lubi. Skrzydła też wzmocnić można by - Alves jest i Glen Johnson na przykład.

A jak nie obrońca, to może chociaż napastnik jakiś, atakować pan woli przecież bardziej niż bronić, a na szpicy to tak sobie w tym Arsenalu. Giroud niby się wpasował w końcu, ale - a jakże by inaczej - wypadł na miesiące długie kontynuując chwalebną tradycję szpitalną w północnym Londynie, dopiero co wraca po kontuzji. Welbeck to nie bardzo chyba na razie, zresztą sam pan wspominał, że gdyby gościł w Londynie w ostatnim dniu okienka, to Welbecka w Arsenalu by nie było. A tak na marginesie, to sam piłkarz się nie obruszył, nie obraził za takie słowa? A jego pewność siebie? A może to tak mobilizacyjnie mówione było, a ja za krótki rozum mam, żeby to pojąć?

W każdym razie - Gignac do wzięcia jest. Francuz, pan Francuzów lubisz, pan też przecież Francuz. Z Marsylii ma odejść, bo za dużo zarabia, a sezon ma pod Bielsą przepyszny. Gol za golem, ale jak zasuwa w obronie! Do pressingu jak biega! Palce lizać, mówię panu, zarabiać nie chce mniej niż dotąd, ale co dla Marsylii za dużo, to dla pana drobne przecież, to nie Falcao w końcu. A może Huntelaar chociaż? 

Albo panie Adriano! Ten z Szachtara Adriano, tam teraz niedobrze się dzieje, stadion wojna zniszczyła, tułać się muszą piłkarze po Lwowach, nie ma lekko, a szachtarowi Brazylijczycy przecież już  latem uciekać chcieli, ja sobie myślę, że ten Adriano, świetny przecież, to te ukraińskie trawy chętnie by zamienił na londyński dywanik. Tak, ten najlepszy, Adebayora przecież polecał panu nie będę, i tak już kibice nie przepadają za panem niektórzy.

A jakby nic z tego nie pasowało do pańskiej koncepcji, to zawsze można wziąć pomocnika, już i tak gadają, że pan zawsze bierzesz pomocników, nawet jak obrońców trzeba, czy do napadu kogoś. Giovinco jest, on mały i sprytny, w pańskim typie, albo Ayew z Marsylii. No ale - last but not least! - przede wszystkim Khedira! Całe wakacje się mówiło, że on kluczowym transferem ma być, czekał żeś pan i czekał i nic, a ponoć tego właśnie brakuje Arsenalowi, charakteru w drugiej linii właśnie i siły tamże. A pan niby cenę chciał zbić za niego tak czekając do końca okienka, no ale pan żeś chyba przelicytował, chociaż w kupowaniu na ostatni dzwonek pan przecież żeś mistrzem. No więc jeśli teraz tego Niemca pan nie weźmie za nic, to ja już niczego nie będę rozumiał.

Przypomnę, za darmo, a pan przecież skąpiec wyjątkowy, chociaż Arsenal w luksusach opływa i bogaty, i zdrowy w ogóle na każdej płaszczyźnie, a ja zawsze myślałem, że po to się jest zdrowy, żeby klub sportowo też był zdrowy, czyli żeby ten klub wzmacniać sportowo właśnie, jak stać, no ale u pana to chyba inaczej wygląda, ja to zresztą bardzo szanuję, żeby nie było. Chociaż oddam panu sprawiedliwość - pan też wydać lubi czasem, przecież z siedemdziesiąt baniek pan wyłożył w jeden dzień kiedyś, ostatniego dnia okienka, na taki sobie towar. A potem na Ozila. I na Sancheza. Wydajesz pan, trzeba przyznać, ale dziwnie jakoś tak.

Więc teraz by tych darmowych trzeba brać czym prędzej, chyba, że będziesz pan zwlekał znowu, żeby kwotę zbijać, a że za darmo są, to chyba kwotę zarobków będziesz pan chciał utargować, czy coś? Pan nie lubisz ponoć dużych kontraktów dawać, żeby piłkarzy nie psuć, ale budżet płacowy to większy pan masz, niż w Chelsea, jak wieść niesie. No to jak pan będziesz czekał, to i my poczekamy. Poczekamy i zobaczymy, co z tego wszystkiego wyjdzie znowu.   

Ps. Właśnie oglądam mecz pańskiej drużyny i znów ze zdrowiem problem, jak widzę. Wilshere wypadł znowu. Który to raz już? I bramkarz Szczęsny też. rodak mój zresztą. Ja wiem, że kontuzję to każdemu się przytrafiają. no ale żeby wiecznie tak pańskim ludziom? Fatum jakieś? Urok ktoś rzucił? Bo rozumem to ciężko ogarnąć racjonalnym. Więc pogoń pan może tych medyków z Niemiec, w ogóle wszelakich medyków pan pogoń i zatrudnij szamanów z plenienia jakiegoś z dorzecza Amazonki, niech klątwy zdejmą, kości poobkładają pędami bambusów magicznymi, czy coś. A nóż pomoże.

Ps.2 Rooney na 0:2 strzelił. ManU się odblokowało u pana w domu, w końcu wyjazd wygra jakiś. I to by było na tyle. 

piątek, 7 listopada 2014

Utracona lekkość bytu


Liverpool był jak ożywczy powiew. I nie chodzi nawet o to, że znienacka odbił się od bylejakości - zaczął wygrywać, usadowił się w czubie tabeli, bił się o mistrza. Imponował szczególnie stylem, w jakim to się odbywało, stylem nawiązującym do innej legendarnej ekipy tego miasta - Beatlesów. Bo The Reds - używając języka Jurgena Kloppa - grali rock and rolla: szybko, dynamicznie, głośno.

Pewnie to właśnie tym kupili kibicowskie serca. Ofensywa złożona ze zjawiskowych improwizatorów (Suarez - Sturridge - Sterling - Coutinho) atakowała bez opamiętania, każdy wywierał na obrońcach rywala ciągłą presję, wysoki pressing pozwalał odbierać piłkę bardzo blisko pola karnego przeciwnika i nadgryzać raz za razem zaskoczonego i niezorganizowanego rywala. W szaleńczym pressingu brylował zwłaszcza Suarez, reszta kolegów brała przykład, dlatego Liverpool organizował co chwila naloty dywanowe na wrogie pola karne. Nikt nie był niewolniczo przywiązany do swojej pozycji, napad był ruchliwy, rozedrgany, wściekle biegający wszędzie, jakby miał ADHD. Wymienność pozycji, improwizacja, wyobraźnia, zamiłowanie i umiejętność dryblingów sprawiały, że dla ofensywy The Reds nie było rzeczy niemożliwych. Zresztą cały zespół zapominał się w tym ataku, przypominał piekielnie zdolną sforę chłopaków z osiedla, którym ktoś rzucił piłę - grajcie, bawcie się, atakujcie, mniejsza o odpowiedzialność, czy zabezpieczanie tyłów. Drużyna miała twarz roztańczonego Sturridga. rozdryblowanego Sterlinga i twórczego do szaleństwa Suareza. O obronie zapominała, bo zazwyczaj udało się więcej strzelić niż stracić. To był rock and roll ekipy Rodgersa.

I z tego rock and rolla na tą chwilę pozostało niewiele. Liverpool znów gra ciężko, monotonnie, bez fajerwerków. Zwyczajnie nudno. Najłatwiej znaleźć winnego w osobie Mario Balotellego (Suarez strzelał, ten nie strzela, mimo, że strzela najczęściej w lidze, to jednak wciąż jest bez gola. Suarez zajadle bronił, biegał od obrońcy do obrońcy, maniacko naciskał, Mario do bronienia czuje wstręt. Suarez wymyślał mnóstwo asyst, Balotelli jak ma piłkę w obrębie pola karnego, to szuka tylko strzału, kolegów widzieć nie chce, albo nie umie. Suarez był wspaniale skomponowany z drużyną, Mario sprawia wrażenie, że jest osobną wyspą i gra zazwyczaj swój mecz).

Ale to tłumaczenie najprostsze. By nie powiedzieć - najgłupsze. Choćby dlatego, że Liverpool zaczynający poprzedni sezon nazbierał więcej punktów (uśredniając) bez Suareza niż potem z nim. Problem w tym, że The Reds nie funkcjonują jako całość - stracili najcenniejsze atuty zeszłej kampanii, przy jednoczesnym zachowaniu wszystkich wad. Nie istnieje cała mordercza ofensywa - Sturridge od początku sezonu się leczy, nie mogąc się wyleczyć, Sterling jest przemęczony, od zeszłej kampani jest jednym z najbardziej eksploatowanych nastolatków w Europie (w tym doszła jeszcze kadra i Liga Mistrzów), Wykańcza go nie tylko ilość gier, ale i morderczy, zabójczo dynamiczny styl gry. Coutinho jest wyraźnie pod formą.

Ofensywny kwartet mało kreuje i mało strzela. I nie przykrywa już błędów obrony, która jak była pokraczna tak pokraczna jest nadal. Już w zeszłym sezonie żartowano: Jak chcemy zobaczyć w Anglii wynik dwucyfrowy to wypuśćmy atak Liverpoolu na jego obronę. A niedawno Robin van Persie wyśmiał słowa Brendana Rodgersa mówiące, że Balotelli na treningach strzela, aż miło. Nic dziwnego - napisał Holender na Twitterze - gra przecież naprzeciw obrońców The Reds..

Nie zbudowano też (przynajmniej na razie) głębi składu, transfery wyglądają na przypadkowe i nieudane. Mówi się, że Lambert, Lallana, Moreno, czy Markovic, to nie są nazwiska, które wydatnie podniosą wartość sportową drużyny. A już na pewno nie na poziom Ligi Mistrzów. Więc w momemcie, w którym nie ma Sturridga, niedomagają Coutino ze Sterlingiem, nie funkcjonuje Balotelli to chciałoby się powiedzieć – nie ma niczego. Bo przecież nie tylko Mario nie strzela. Nie strzelają też Lambert, nie strzela Borini. Cała trójka nie wbiła gola w Premiere League od blisko dziesięciu godzin. 

Na tym tle sytuacja sobotniego rywala - Chelsea - wygląda sielsko. Doskonałe zakupy. Imponujące wyniki. Bogata kadra, zespół wyglądający na kompletny. Nawet nałogowy, werbalny zadymiarz Mourinho sprawia wrażenie zrelaksowanego - nikogo nie krytykuje, nikogo nie zaczepia, nikt mu nie przeszkadza. Wokół Chelsea spokój, jak w tym akapicie o niej. Spokojnie i po cichu kroczy do mistrzostwa.